niedziela, 29 maja 2016

Rozdział VI

Dziewczyna przeciągnęła się leniwie,przeczesując włosy palcami.Gdy jej wzrok złapał odpowiednią ostrość ujrzała ogromny jasny pokój,białe zasłony biurko w tym samym kolorze i kryształowy żyrandol.Wyposażenie pomieszczenia ograniczało się do minimum.Łóżko i szafa w sypialni w zupełności wystarczą.Przetarła oczy i odwróciła głowę wpatrując w mężczyznę o niebieskich oczach,które mogłaby pomylić tylko z jednymi,jednak włosy i usta wygięte w charakterystyczny uśmiech nie pozostawiały złudzeń.To był ten starszy Holmes.
-Nie musiałeś mnie pilnować całą noc-szepnęła błądząc palcem po jego poliku i podbródku.
-Co mnie zdradziło?-zapytał odgarniając kosmyki z jej czoła
-Ciemne worki pod oczami , no i to że znam jak nikt inny.
-To jest niepokojące-dodał z uśmiechem widząc podniesione kąciki ust.Przypomniał sobie wczorajszą noc która z pewnością należała do najgorszych w jego życiu.Nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy.Jak co dzień około godziny 19 wrócił do domu,wypił kieliszek whiskey,przebrał  w wygodny dres i usiadł przy biurku przeobrażając się w tajnego agenta,co na co dzień doskonale ukrywał pod maską stanowczego i odpowiedzialnego polityka.Sprawdził stan broni w bunkrze za miastem,wszystkie przesyłki przechodzące przez londyńską pocztę,jak minął dzień na Baker Street i czy Sherlock znów nabrał ochoty na bliższe spotkanie z kokainą. Na szczęście nie.Odsunął komputer i odchylił głowę do tyłu wzdychając głośno.Być może to jest ta spokojna noc,która zdarza się tylko raz?Ugryzł się w język na dźwięk telefonu.Zrezygnowany nacisnął zieloną słuchawkę i chwilę później jego oczy niebezpiecznie się rozszerzyły.
-Dom Beth wyleciał w powietrze!-krzyknął inspektor Lestrade.Mycroft pamiętał tylko jak upuścił telefon na kafelki i rzucił w stronę samochodu.O mało co nie zemdlał widząc ją w karetce opatuloną kocem,taką małą i bezbronną.Nie zwracając uwagi na młodszego brata,na to czy ktoś zobaczy czy nie podbiegł do niej i ucałował w czoło.Wiedział,że tego potrzebuje.Objął ją mocno,a słowa:Zabierz mnie do domu były dla niego jak rozkaz.Bez chwili namysłu zaniósł ją do samochodu nie odwracając się do tyłu ani razu.Domyślał się że Sherlock tego nie zostawi,ale tą sprawą chciał zająć się później.Teraz najważniejsza była ona.Beth Conelly bądź jak kto woli Watson wywróciła życie nie jednej osobie.Nie było to jej winą,na dodatek dziewczyna nienawidziła tego.Każdy jej ruch,każdy krok na przód kończył się katastrofą.To dlatego pozbyła się wszelkich uczuć,wypruła swój umysł z emocji bo tak po prostu było łatwiej.Gdyby miała przejmować się każdym,rozpamiętywać przeszłość już dawno skończyłaby na zimnym chodniku z roztrzaskaną głową czy pistoletem w ustach. Mycroft zabronił jej nawet o tym pomyśleć i od tamtej pamiętnej chwili pilnował jak oka w głowie.Nie protestowała,bo w ten sposób czuła się choć trochę bezpiecznie.Niestety ta bańka pękła.Wybuch bomby dosłownie zmiażdżył ją od środka i choć fizycznie nie odczuwała bólu psychicznie był on nie do wytrzymania.
-Pójdę się przebrać-powiedziała kierując w stronę łazienki
-Dobrze, a ja przygotuję śniadanie.Na co masz ochotę ? A no tak głupie pytanie,przecież wiem.-puknął palcem w czoło i poprawił pościel na łóżku.
-Mycroft?-szepnęła tuż za nim.Mężczyzna delikatnie się obrócił i utkwił wzrok  w jej szmaragdowych oczach które wręcz błagały o pomoc.Przytknął czoło do jej czoła i musnął opuszkami palców rumiany policzek.
-Wiem,Beth.Wiem-westchnął Holmes z całej siły przyciskając do siebie.Oczywiście,że wiedział o co chodzi.Dziewczyna nigdy do nikogo nie zwracała się o pomoc.Życie nauczyło ją że musi radzić sobie sama.Jemu los także podarował wielkiego kopniaka w tyłek.Mieli o tyle szczęście że ich drogi się spotkały i razem mogą oddać kopniaka.Beth oparła brodę na ramieniu przyjaciela ostatnimi siłami powstrzymując płacz.Przejechała palcami po jego ciemnych włosach a ten pstryknął jej w nosek wywołując tak bardzo wyczekiwany uśmiech.Gdy Mycroft wyszedł,oparła dłonie o brzeg zlewu i spojrzała w lustro.Ujrzała tłuste blond włosy,podkrążone zaczerwienione oczy i drżące usta.Prychnęła na swoje odbicie i wzięła długi gorący prysznic jakby woda potrafiła zmyć wszystkie problemy i zmartwienia.Niestety tak nie było.Po zjedzeniu jej ulubionych chrupiących tostów,zajęła miejsce na przeciwko przyjaciela biorąc głęboki wdech.
-To jest ostrzeżenie,Myc.Ten wybuch,te groźby w listach,ci ludzie śledzący każdy mój krok.-nerwowo ścisnęła palce-On mi nie ufa.
-Nieprawda!-zaprotestował mężczyzna-Ufa ci bezgranicznie, po prostu cię sprawdza.Ile jesteś w stanie poświęcić i czy rzeczywiście w pełni mu się oddałaś.Próbuje cię nastraszyć.
-No to mu się udało..-podkreśliła Beth czując dreszcze na plecach.
-Nie możemy się poddać!-krzyknął-Nie teraz! Zbyt głęboko w to weszliśmy.Nie ma odwrotu,Beth!
-Przecież wiem!!-wszelkie hamulce właśnie puściły-Ja się nie poddaję tylko przypominam ci że jeszcze parę godzin temu chciał mnie wysadzić i gdyby nie cholerny zbieg okoliczności dzisiaj zamykałbyś trumnę!!! To nie miało tak być!A gdyby to był John ,Sherlock albo Greg! Musimy to zakończyć raz na zawsze.-oparła się o stół kipiąc ze złości.Miała tego wszystkiego serdecznie dosyć.Minęło tyle czasu..tyle lat a ona nadal każdego dnia bała się o swoje życie a co najgorsze o życie osób na których jej zależało.Przeszłość co chwilę deptała jej po piętach i przypominała o swoim istnieniu.Holmes zamyślił się na moment przecierając zmęczone oczy.
-A więc plan B.
Dziewczyna pokiwała głową.
-Tak,plan B.To nasza ostatnia deska ratunku.


"Miłość to defekt chemiczny"-te słowa,zresztą jego własne pasowały do obecnej sytuacji idealnie.Wcale się sobie nie dziwił że je wypowiedział,gdyż były najszczerszą prawdą,Miłość nie jest,nie może być prawdziwa bo za każdym razem kiedy tak uważał znikała tak szybko jak się pojawiała.Dlaczego?-to pytanie bardzo często gościło w jego głowie.Był inny,dziwny,to prawda nie miał uczuć nie odczuwał empatii,był samolubnym dupkiem ,ale przecież każdy zasługuje na odrobinę szczęścia.Więc dlaczego jego to omija?A może po prostu samotność jest jego przeznaczeniem.Taki jest porządek świata i gdy próbuje coś zmienić wszystko szlag trafia.To była idiotyczna hipoteza.Potrząsnął głową puszczając mimo uszu krzyki Johna biegającego z kąta w kąt.Przypomniał sobie minę Mycrofta podchodzącego do karetki.Ta uniesiona głowa,ten chytry uśmieszek mówiący:Znowu wygrałem.Nic nie wygrałeś bo Beth nie jest przedmiotem!!Jest żywym człowiekiem który z niewiadomych przyczyn pozwala się tobie zabrać do auta.Co on takiego ma czego ja nie mam?! Ten sam wzrost,podobne oczy,podobna budowa ciała....jedynie wiek był różny.Czy to przeważyło szalę?! -Jesteś idiotą-powiedział w myślach Sherlock stwierdzając że czas powrócić na ziemie i zająć się rozjuszonym przyjacielem.
-Co ona ukrywa!!?? Co się do cholery tutaj dzieje?!  Kto podłożył bombę i po co?! No i najważniejsze:Co do jasnej cholery w tym wszystkim robi twój kochany braciszek??!!
Holmes westchnął składając palce w piramidkę.
-Za dużo pytań,a my za mało wiemy...
-Serio?! Potrzebowałeś godziny że do tego dojść?!-krzyknął John kopiąc najbliższe krzesło.Odkąd w jego życiu pojawiła się Beth wszelkie niedoskonałości czy wątpliwości odsuwał na dalszy plan wmawiając sobie,że każdy ma tajemnice.Ale tego było już za wiele.Okazuje się że kuzynka wie o nich więcej niż się wydaję. A na dodatek ucieka od niewygodnych pytań,milczy na temat swojej przeszłości za to z wielkim zainteresowaniem słucha opowiadań Johna i Sherlocka. Doktor oparł się o ścianę
-Przepraszam.-wyszeptał po chwili uspokajając oddech.
-Nie musisz.Wcale ci się nie dziwię.Na twoim miejscu zareagowałbym tak samo.Pewnie jeszcze gorzej. John prychnął:
-A można gorzej?
-Ulica nadal stoi.
John zaśmiał się i opadł zmęczony na fotel.O bombie dowiedział się od Grega,który kilka minut po wypadku do niego zadzwonił.Domyślał się że dziewczyna by tego nie zrobiła.Bo po co?! Przecież był tylko kuzynem,nikim ważnym!Nagle do pokoju wbiegła pani Hudson z talerzem pełnym ciastek.Doktor spojrzał pytająco na kobietę.
-To dla gości-oznajmiła cmokając radośnie Beth w policzek.Wyminęła ją z wielką gracją zbiegając na dół wcale nie zatrzymując się na czwartym schodku by posłuchać rozmowę. Blondwłosa niepewnym krokiem ruszyła do krzesła próbując opanować drżenie ciała.Tak bardzo bała się spojrzeć im w oczy,a dokładniej bała się tego co by w nich ujrzała.Złość i gniew których za wszelką cenę chciała uniknąć.Usiadła wpatrując się pustym wzrokiem w swoje dłonie jak gdyby czekając na egzekucje.
-Ja wiem jak to wygląda-zaczęła skubając palce- ale musicie mi uwierzyć...zaufać mi..
-Tobie?!-krzyknął John-Jesteś śmieszna.Naprawdę sądzisz że po tym co się wydarzyło w ostatnich miesiącach mogę ci zaufać?! Jak ja nawet nie wiem kim jesteś! Znasz większość naszych znajomych,obserwujesz nas,ukrywasz swoją przeszłość a na dodatek łączy cię coś z Mycroftem i nawet nie raczysz nam o tym powiedzieć!!
-Właśnie was o tym informuje-dodał Mycroft zajmując miejsce obok niej.Na widok brata Sherlock mocniej zacisnął pięści.Gdy tylko pojawiał się w zasięgu wzroku cisnienie automatycznie skakało w górę.Nie mógł znieść tego triumfu na twarzy.
-Jak długo się znacie?-odezwał się Sherlock wpatrując w dziewczynę.Musiał jak najlepiej wykorzystać ten moment by zdobyć jak najwięcej danych.
-Ponad dwa lata.Poznaliśmy się w Portugali,gdzie....
-Ukrywałaś się przed Moriartym.Tego nie trudno było się domyślić.
John uniósł brew ze zdziwienia.Holmes prychnął.
-Wycinki z gazet,broń w szafie.Ona go nie tropiła tylko chowała się przed nim.Drżenie ust kiedy wypowiadam jego nazwisko jest jednoznaczne.
-A gdy spojrzysz w jej oczy dowiesz się dlaczego się ukrywa-podkreślił Mycroft lekko unosząc kąciki ust.John przewrócił oczami.
-Dajcie jej mówić.Beth wzięła głęboki oddech.A więc to ta chwila.Za moment poznają prawdę.Przez ostatnie lata wyobrażała sobie jak ta scena będzie wyglądać.Najpierw opowie im wszystko, potem John ją przytuli a Sherlock uśmiechnie ze zrozumieniem.A ona w końcu będzie wolna od tajemnic i sekretów.Niestety to jeszcze nie teraz.
-Gdy miałam 20 lat poznałam kogoś.Nazywał się Morty Jimiar i był tłumaczem.Zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia,nie można było nas rozdzielić.Dwa lata później zostałam jego żoną.Niestety Morty miał słabość do pieniędzy,zaślepiona miłością nie zauważałam tego.Myślałam że to tylko przejściowe,zaczął więcej zarabiać stąd ten zachwyt.Ocknęłam się dopiero podczas wakacji w Portugalii.Od jego przyjaciela dowiedziałam się że od dawna prowadzi interesy z tamtejszą mafią.Byłam przerażona,a gdy mu o tym powiedziałam że ma to zakończyć,że to niebezpieczne wściekł się na mnie i wybiegł z domu.Następnego dnia spacerując po naszej ulubionej alejce znalazłam jego ciało z kulką w głowie.Nie wiedziałam co mam robić,przecież ci goście na pewno wiedzieli kim jestem.Spakowałam się i jak najszybciej wsiadłam do samolotu.Podczas lotu zadzwonił do mnie przyjaciel Mortiego Sebastian i zanim jego także zlikwidowali zdążył mi podać nazwisko ich szefa.Oczywiście był nim Moriarty.Na lotnisku w Londynie poznałam Mycrofta.I tak od tamtej pory łączy nas wspólny cel.Likwidacja Jima.
-To dlatego nie mówiłaś gdzie pracujesz ani co się z tobą działo!-Watson poczuł nagły przypływ empatii i współczucia.Sądził,że kuzynka znowu wciśnie mu jakąś bajeczkę,ale po jej minie było widać że to prawda.Przypomniał sobie ostatnią rozmowę Mary,który opowiadała że Beth w czasie studiów poznała kogoś.Był wściekły na siebie że ją wtedy wyśmiał.Natomiast Sherlock próbował ułożyć sobie to wszystko w głowie.Faktem było,że Moriarty miał sieci na całym świecie i likwidował ludzi przez pstryknięcie palcami.Gdy ktoś mu się naraził nie było miejsca na litość.Kulka i koniec.Czy to było powodem zachowania Beth wobec niego?Nie dało się ukryć,że dziewczyna coś do niego czuje.Dostrzegał te drobne gesty za każdym razem gdy była w pobliżu.Niewinny uśmiech,jej dłoń na jego ramieniu,jej cudowny zapach w całym mieszkaniu,jej spojrzenie pełne uczucia.Temu nie można było zaprzeczyć.
-Bałam się ,że dowie się o was i coś wam zrobi...-westchnęła dziewczyna ściskając dłoń Mycrofta. Nagle rozległ się dźwięk telefonu.Po krótkiej rozmowie dziewczyna oznajmiła że musi iść do szpitala odebrać swoje wyniki.Gdy się pożegnała Sherlock oświadczył:
-Teraz wszyscy mamy jeden cel.Dziewczyna uśmiechnęła się szczerze po czym zbiegła po schodach na parter.Chwilę później John także opuścił salon twierdząc że musi porozmawiać z Mary.Nastała długa cisza przerywana dźwiękiem struny skrzypiec.Bracia siedzieli i intensywnie myśleli nad całą sprawą. Mycroft dobrze wiedział nad czym zastanawia się detektyw i cieszył że ten nie zna jego myśli.
-A więc-zaczął Sherlock-nagle zostałeś misjonarzem i pomagasz ludziom w potrzebie,jak wspaniałomyślnie! Na pewno to podniesie twoje notowania w głosowaniu.
-Ty naprawdę jesteś aż tak ślepy!? Nie widzisz co się dzieje!Moriarty rośnie w siłę i niszczy wszystko co jest nam drogie!Powoli się do ciebie zbliża.To nie są żarty!!!-krzyknął Holmes zdruzgotany jego zachowaniem.Sądził że chociaż w takiej sytuacji brat się otrząśnie.
-Wiesz o co mi chodzi.Próbujesz zmienić temat,zresztą jak zawsze.Miałem nadzieję że już dawno nauczyłeś się pewnych zasad.Ja widzę wszystko!! Dlaczego ona? Jest tyle kobiet na świecie w niebezpieczeństwie ,dlaczego właśnie ona!?!?
Mycroft wstał,poprawił garnitur i uśmiechnął się chytrze.
-Bo jest wyjątkowa.
Dzisiejszy dzień był wyjątkowo słoneczny.Ludzie przyciągani promieniami słońca,opuszczali domy by pooddychać świeżym powietrzem,pospacerować i nacieszyć wolnym popołudniem w gronie rodziny.Beth włożyła ręce do kieszeni.Kiedyś marzyła o pięknym domu z ogrodem,o  dużym psie,o dzieciach, o tym jedynym.Tak bardzo pragnęła zasnąć w spokoju,nie obawiając się że może się nie obudzić.Nie powstrzymywała łez,nie potrafiła.Ciało odmawiało posłuszeństwa odkąd sprawy zaczęły się sypać.A właściwie odkąd poznała Sherlocka.Nie miała pojęcia dlaczego akurat w jego towarzystwie zapominała kim jest i dawała się ponieść emocjom.Obiecała sobie,że będzie uważać, że będzie twarda i niedostępna.A przy nim to wszystko znikało a zostawał dziwne uczucie w brzuchu.
Nie chciała się przyznać ,ale uwielbiała to uczucie.
-Wszystko w porządku?-spytała Mary ściskając jej ramię.
-Skłamałam,kolejny raz skłamałam.W żywe oczy!Przy Johnie!!-wyjąkała przytulając się.Mary pogłaskała ją delikatnie po głowie.
-Zobaczysz, jakoś to będzie.Poradzimy sobie jak zawsze-poklepała ją przyjaźnie po plecach.Obie kobiety ruszyły w stronę starej fabryki ukrytej w lesie.Wewnątrz znajdowało się nowoczesne biuro,połączone siecią nielegalnie między innymi z Białym Domem,Biurem Premiera Wielkiej Brytanii,NASA a także z Półwyspem Arabskim.Zajęły miejsca przy ogromnym stole witając się z pozostałymi.A w pomieszczeniu sama śmietanka towarzyska:Sebastian Moran,Henry Codal-morderca z południowej ameryki,Tony Middel-lubiący pobawić się czasem tasakiem,a także Charles Augustus Magnussen-człowiek wiedzący wszystko o wszystkich.Nagle do pokoju wszedł mężczyzna,ubrany w jasny garnitur.Wszędzie gdzie się pojawiał budził strach i panikę.Usiadł na swoim tronie ,przeczesując na żelowane włosy.Wygładził mankiety i uśmiechnął się zawadiacko.
-To kto chce mnie zobaczyć w koronie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz